błagam sformułuje mi ktoś to


Rodzinne historyjki

Jakże trudno mówić tak po prostu o swojej rodzinie. No cóż, mimo że nie przepadam za podobnymi zwierzeniami, spróbuję zdradzić wam kilka istotnych dla mnie szczegółów o ukochanych krewniakach. Jeżeli wyjdzie mi to nie najlepiej, wybaczcie.
Mój dziadek Hipolit był Pomorzaninem. Przez całe życie zawodowe zajmował się rybołówstwem, ale tak naprawdę interesowało go myślistwo. - Urodzony gdańszczanin - tak na ogół nazywa go babcia Grażynka. Oboje obecnie mieszkają w stolicy Małopolski, w Krakowie , na ulicy św. Anny, wiodąc żywot szczęśliwych emerytów.
Babka ,po niedzielnych nieszporach w kościele Na Skałce, szła wolno, alby odwiedzić Wawel i wstąpić do Sukiennic, gdzie czyhają na nią liczne pokusy. Bo jak na przykład można odmówić sobie bursztynowej biżuterii, skórzanej torebki z frędzlami i ażurową zapinką lub wełnianej chustki w szkocką kratę? Na co dzień bawi nieustająco nieszczęśliwą i niepocieszoną sześcioletnią wnuczkę Elżbietę, czyli moją młodszą siostrę. Wspólnie hodują chomika, szczurka, jasnoniebieską papużkę Marzenkę i pięćdziesiąt złotych rybek. Można by rzec, że zgromadziły niezłą menażerię, której nie powstydziłoby się miejskie zoo.

Mój ojciec urodził się w Krakowie. Jak wspomina, przez całe dzieciństwo mieszkał w dzielnicy zwanej Zwierzyniec, tusz nad brzegiem Wisły, niedaleko kopca Kościuszki. Mając pięć lat , chciał być strażakiem biegnącym w błyszczącym hełmie do pożaru. Niedługo potem widział się w roli dowódcy wehikułu czasu pędzącego na ratunek załodze uwięzionej w stacji krążącej wokół marsa. Jednak został wykładowcą na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jego ulubione czasopismo to "Najwyższy Czas" i "Żyjmy dłużej". Mama, szczupła długonoga blondynka rodem z Trójmiasta, jest nauczycielką fizyki i chemii w Gimnazjum Publicznym im. Józefa Piłsudzkiego w Krakowie. Z pewnością dała w kość niejednemu uczniowi.

Spośród wszystkich sportów moi rodzice uprawiają wyłącznie brydż. Gdy proponuję im wspólny spacer lub przejażdżkę na rowerze, spoglądają na mnie niczym na pozbawione rozumu biedactwo. Obiecują wspólną wyprawę w Wielkanoc lub w lany poniedziałek. To już koniec rodzinnej epopei. O sobie opowiem na 2. etapie dyktanda ortograficznego. Do zobacze