proszę o pomoc
Na podstawie fragmentu Ziela na kraterze opiszę w punktach wydarzenie, w których brała udział Krystyna podczas powstania.


tekst:
Powstanie
Melchior Wankowicz
Ziele na kraterze, fragment
Wiadomo było, że lada dzień będzie powstanie. Raz już Krysia otrzymała rozkaz udania się z ekwipunkiem na punkt zborny. Był to jednak alarm próbny. Nic nie wiadomo było, czym się to skończy, wiadomo tylko było, że trzeba będzie chodzić i chodzić, że trzeba zmobilizować wszystkie buty. 31 lipca Marta wróciła odszewca z niczym, ale z błyszczącymi oczami: Stasiek, chłopak szewski , oświadczył, że już butów do reperacji nie przyjmuje; siedzi na warsztacie i czeka ak łączniczkę, bo już będzie powstanie. Już pożegnał się z matką. Tegoż dnia rano zagnieździł się w Domeczku oddziałek «Parasola» z samym Rafałem. U Niemców były jakieś przygotowania, wiadukt dzielący od Warszawy najeżył się ciężkimi działami. Przez ulicę Krasińskiego ciągnęły bez końca tabory ze wschodu. Mimo to, koło południa, zaczęli się wtłaczać za furtę Domeczku jacyś młodzi chłopcy. Mama poznała między nimi Janka, kolegę córek, bardzo lewicowego. Wiedziała, że był pomocnikiem murarza na Pradze. Poprowadziłem z Pragi oddział SOB (Socjalistycznej Organizacji Bojowej) Janek. Mogą zostać odcięci na Pradze, chciałem prosić, by ich tu zalokować. Oni będą walczyć - uprzedza energicznie, widząc niechęć na twarzy Mamy i Krystyny. Małe to było, chuderlawe, w przetartych ubrankach, o cerach ziemistych i niedożywionych -te chłopaczki, które się przedarły przez zbrojny chrzest Pragi, mostu, ulicy Krasińskiego. Pierwszego sierpnia Domeczek obudził się napęczniały ludźmi z AK i AL, leżącymi pokotem. Mama od rana wychodziła do swojej roboty. Była zastępczynią kierowniczki PRZ (Pomoc Rannemu Żołnierzowi) i łączniczką AK do Czerwonego Krzyża, Krystynę też Rafał wysyłał jak zwykle z rozkazami. Marta miała polecenie w razie wybuchu powstania, gdyby nie wróciły, zdać wszystkie zapasy i w ogóle wszystko, co się nada, najbliższemu szpitalowi: Z rzeczy osobistych miała pilnować tylko walizy z rękopisami - owocem czteroletniej pracy. z - Wyszły w pelerynkach deszczowych, bo padał silny deszcz. Do widzenia, Mamuśku!... Matka patrzyła za jej rozwiewającą się peleryną, dopóki rower (ten przewieziony przez siedem granic) nie znikł na zakręcie. - mówi - Co było w te pierwsze dni z Krysią, stało się wiadome dopiero w pół roku potem z opowiadania odnalezionej Marty. Ci wszyscy chłopcy z dołu i z góry wyszli zaraz rano. Przygotowałam obiad, barszcz w filiżankach z pasztecikami, jak panienka lubi. Nie można powiedzieć, panienka nawet się nie spóźniła. A tu patrzy, przy paterze z kwiatami na stole w jadalnym stoi oparta zapieczętowana kartka od tego pana z ranną ręką (tak Marta nazywała Rafała). Panienka przeczytała i mówi: „Nie należy opowiadać, ale powstanie już się rozpoczyna. Muszę iść na Gdańską 2. „Panienko - mówię — nie wiadomo, kiedy przyjdzie się zjeść." Więc zjadła naprędce, a potem dopakowałyśmy plecak, który już był pełny, i jeszcze na wierzch włożyłam sześć moreli w woskowym papierze, bo pomyślałam, że pani by tak zrobiła. Założyłam panience plecak, przez kierownicę przewiesiłam deszczową pelerynę. Wróciłam do furty i jeszcze, pamiętam, dziwowałam się, jak pięknie kwitły dalie, które panna Krysia sadziła na powrót pana, i jak gałęzie jabłoni pelne były jabłek. I, pamiętam, zatrzymałam się, żeby podwiązać morele, rozpięte pod murem, bo wspaniale dojrzewały. I nagle podniosła się strzelanina, i drobna, i gruba. Wypadłam za furtę, ale gdzie tam... nigdzie -

Str 2 H -- jur panienki nie było widać. Tak waliło cały dzieti, a zwłaszcza na Marymoncie, gdzie pojechała panienka. I w nocy to strzelanie nie ustawało. Trzymałam ciagle jedzenie w koto południa w okolicy zacichlo, tylko Warszawie strzelali. Ale panienka przyszła dopiero ubraniu i z jakąś panienką. Panna Krysia poczęla wołać: „Marto, jeść!... Duzo jedzenia!” pod wieczór z tym panem dowódcą z ranną reka, z jakimś starszym panem w sportowym z wody. Suszyłam ich ubrania, czyściłam, prałam. A panienka przyszła do mnie do kuchni na bosaczka. Usiadla przy mnie i opowiadala, ze wtedy, jak wyszla, to zaraz zaczęli strzelać, więc nie mogła jechać aleją Mickiewicza na Marymont , tyiko wzięła w bok nad Wisie, przeprowadzała rower działkowymi ogrodarni, nim podeszła do ulicy Potockiej, ale tu coral więcej pociski padały. Myślała przebiec, ale Niemcy wzięli pod obstrzał Domki były pozamykane na głucho, biegia w ogniu, až tak uderzyło tuż, że sama skoczyła, czy ją rzuciło na okna, rozbiło szyby, zamroczyło widać, bo w następnej chwili juz byla w środku, a nad nią pochyleni jacyś ludzie. ...Potem znów wybiegła, potem na ulicy Rymkiewicza trafiła na pierwszą naszą placówkę, którą dowódca, podporucznik, był już ranny w rękę. Powiedziała hasło, puścili, dalej musiała czołgać się, mimo zabitych naszych, których obszukala według broni. Dopelzia, jak kazali, do Gdańskiej 2, tam jeszcze był pan z ranną ręką. Strzelali się z Niemcami całą noc. Nad ranem ten pan mówił, że powstańcy wycofują się na Puszczę Kampinoską, ale on ma rozkaz ze swoją kompanią do swego oddziału na Wolę («Parasoln jako doborowy oddział był przeznaczony dla ochrony Dowództwa, które wówczas mieściło się na Woli). „Panienko mówię – już ja bym po takich przygodach więcej nie poszła. Niech panienka nie idzie.” „Żołnierz jestem” — tak się do mnie uśmiechnęła z wyrozumieniem, że zmilkłam. ...Daliśmy na kolację jajecznicę, bo były jaja, i ten zapiekany makaron z szynką, co trzymałam. I prawdziwą herbatę, z tej jeszcze, co w kopertach przychodziła od panny Tili. ...Tego dowódcę to położyła na łóżku pani, że najwygodniejsze, temu drugiemu dała buty pana. Taka była wesoła, że to powstanie, a ona będzie w domu, w swoim własnym tóżku. Nazbierała brzoskwiń w ogródku i rozdała wszystkim i Marysi. Rano wstała najpierwsza, przyszła przed piątą, żeby szykować śniadanie. ...Panienka i rower, i plecak zostawiła tam, gdzie ją zamroczyło, bo nie myślała, że powstańców wyprą. Teraz znów zebrałam, co mogłam, do chlebaka, który był w przyborach w składzie. Ubrała się w granatową spódniczkę, w szarą bluzeczkę, z koszuli pana, w grube pończochy pod kolana i w buty narciarskie. Nie wzięła pierścionka, tylko złoty krzyzyk na łańcuszku. „Widzi Marta — mówi — to od załogi pancerki. Po śmierci wujów cała pancerka była moim chrzestnym, przysłali całą delegację!” Wzięła w chlebak ręcznik, mydło, wate, opatrunki, trochę migdałów i rodzynków z tych, co pan przysłał. I kawy. Mówiła, że choć sanitariat nie jej rzecz, ale kawa przyda się, jak kogo rani. ...Taka była wesoła! Ucałowała mnie i Marysię, zbiegając ze stopni tarasu, wyciągnęła prawą rączkę, jak wtedy w mazurze, a już przy furtce wołała: „Dziękujemy Marcie za kwaterę, pyszna była kwatera!” ...Aż się tamci panowie śmiali. - - Rafał ze swoją kompanią dołączył na Wolę. Co było z Krysią w czwarty i piąty dzień powstania, stało się wiadome dopiero na wiosnę 1945 roku z opowiadania sanitariuszki Zuli. Pamiętała łączniczkę Rafała, Annę. Pamiętała nawet, że ubrana była w granatową układaną pensjonarską spódniczkę, w panterkę ściągniętą szerokim pasem, włosy miała porządnie ułożone w wałeczek i biały kołnierzyk u bluzeczki.

Str3 Zapamiętała ją, bo Anna była „nowa”, przyszła z innego przydúsału, a muróciła jej uwis dzielnością i spokojem. Zula dyżurowała na przymurku kaplicy cmentarza kalwińskiego. Barykady były na Młynarskiej , na żytniej; przy czerwonym domu na rogu stala barykazása beczek, a przed nią zasieki. Granatniki niemieckie trzymały barykadę pod ciągłym ogies, Zula widziała kilkakrotnie Annę cyrkulującą między barykadą i dowództwem w domu starców. Ostatni raz, piątego sierpnia po południu, widziała, jak Anna, stojąc vi pelnym oznína na barykadzie, meldowała coś Rafałowi., Pamięta, ze wskazywała na nią i pytala, ko to melduje z takim „fasonem”. Pod wieczór ruszyły na barykadę czołgi, burias ja 2 dia Kompania Rafała przeniosła się do punktu obronnego w domu na rogu Młynarskiej i Zytniej. Co było dalej, relacjonował latem 1945 roku Zbyszek z grupy Gryfan. «Parasol» się cofat i Rafał wydzielił grupę „Gryfan do działania opóźniającego i osłony. Było trzynasa chłopcórna i łączniczka Anna, która się wprosiła. Gryfa juz poznano, 16 podejmuje najtrudniejsze zadania, i uważało się za honor być u niego. – Byliśmy — relacjonował Zbyszek z Hanką (bo tak nazywaliśmy Anne) na pierwszym piętrze przy piacie, bo byłem w nim przeszkolony. Czołgi się nie pokazywały, a jedzenia nam naznosili w bród, nie zjedlibyśmy tego i przez miesiąc. ....Smieliśmy się i gadaliśmy tak głośno, že Gryf, robiąc obchód, zwymyślał nas. Więc ściszyliśmy się i przegadaliśmy całą noc. Pamiętam, mówiliśmy, ze to dopiero sześć dní powstania, a to wydawało się odległe o. wieki. I że jeśli mamy być trafieni, to najlepiej w głowę. O samym świcie ruszyły na nas Tygrysy i taki był huk motorów, że drzały ściany domów. ,,Zbyszek, strzelaj!” — woła Gryf. ...Muszę się przyznać, że tak straszno było dojść do okna, ze biegłem do niego z zamkniętymi oczami. ...Žeby strzelać, trzeba się było wychylić z okna do połowy ciała i piata sobą przycisnąć. Więc dałem pierwszy strzał za pośpiesznie i chybiłem. Zaraz potem zrozumiałem, że jak będę chybiać, to zginę. I ze zmarnuję zrzutowego piata. Następny strzał już ulokowałem w celu, ale brzegiem. Dopiero od trzeciego strzału Tygrys przedni, będący już pod oknem, okręcił się w kółeczko i koniec. Gryf krzyczał przez huk: „A co, Hanka, dobrze strzelamy?!” ...Huk stoi taki, że trzeba dobrze krzyczeć. Z czołgami niemieckimi idzie natarcie i widać już piechotę. Strzelamy, czym możemy. Hanka, brodząc przez łuski, podbiega do Gryfa i coś mu krzyczy. Widzę, że Gryf daje jej automat.. Podbiegła do okna i wystrzelała całą taśmę, ale nie od razu, tylko krótkimi seryjkami. Kiedy zakladała następng, Gryf krzyknął, że się wycofujemy, że ja zostaję w osłonie, a Hanka ma iść. Ale prosila, by zostać z osłoną. Oddział ą począł się wymykać z domu, prócz tych, po mieli osłaniać. Gryf czekał, aż wyjdzie ostatni żołnierz, wychodząc raz jeszcze zwrócił się do Hanki. Można jeszcze było wyjść tyłem domu. ...Hanka została z nami, az koło dziesiątej; otrzymaliśmy rozkaz wycofania się. Przebiegliśmy szczęśliwie. Żytnią na cmentarz. Tam było zacisze i odbywała się odprawa. Staliśmy na baczność, a przed frontem Gryf i Jeremi. Potem oficerowie poszli ku bramie, my poszliśmy ścieżką dalej. Wyszliśmy przez dziurę w murze, szliśmy gęsiego przez nie - ostrzeliwaną ścieżkę wzdłuż drewnianego płotu i Hanka — a z nią cały nasz oddziałek – poczęła śpiewać taką piosenkę, która się wtedy przypętała: Pałacyk Michla, Żytnia, Wola, Bronią się chłopcy spod «Parasola»,

Str 4 ...Nagle rozległ się huk i upadłem rannym kiedy już byłem u końca ścieżki. Potem zaraz padły za mną jeszcze dwa granaty. Więcej nic nie wiem, wynieśli mnie, potem leżałem w szpitalu, straciłem łączność z oddziałem, który wybili, i przez to żyję.