KrvlPhantom12viz KrvlPhantom12viz Polski Rozwiązane Wypisz z tekstu:2 przykłady epitetów;2 przykłady porównań;2 przykłady wyrazów dźwiękonaśladowczych.Tekst: Było cymbalistów wielu,Ale żaden z nich nie śmiał zagrać przy Jankielu(Jankiel przez całą zimę nie wiedzieć gdzie bawił,Teraz się nagle z głównym sztabem wojska zjawił).Wiedzą wszyscy, że mu nikt na tym instrumencieNie wyrówna w biegłości, w guście i talencie.Proszą, ażeby zagrał, podają cymbały,Żyd wzbrania się, powiada, że ręce zgrubiały,Odwykł od grania, nie śmie i panów się wstydzi;Kłaniając się umyka; gdy to Zosia widzi,Podbiega i na białej podaje mu dłoniDrążki, którymi zwykle mistrz we struny dzwoni;Drugą rączką po siwej brodzie starca głaskaI dygając: «Jankielu, mówi, jeśli łaska,Wszak to me zaręczyny, zagrajże Jankielu,Wszak nieraz przyrzekałeś grać na mym weselu!»Jankiel nieźmiernie Zosię lubił, kiwnął brodąNa znak, że nie odmawia; więc go w środek wiodą,Podają krzesło, usiadł, cymbały przynoszą,Kładą mu na kolanach, on patrzy z rozkosząI z dumą; jak weteran w służbę powołany,Gdy wnuki ciężki jego miecz ciągną ze ściany,Dziad śmieje się, choć miecza dawno nie miał w dłoni,Lecz uczuł, że dłoń jeszcze nie zawiedzie broni.Tymczasem dwaj uczniowie przy cymbałach klęczą,Stroją na nowo struny i probując brzęczą;Jankiel z przymrużonymi na poły oczymaMilczy i nieruchome drążki w palcach trzyma.Spuścił je, zrazu bijąc taktem tryumfalnym,Potem gęściej siekł struny jak deszczem nawalnym,Dziwią się wszyscy – lecz to była tylko proba,Bo wnet przerwał i w górę podniosł drążki oba.Znów gra: już drżą drążki tak lekkimi ruchy,Jak gdyby zadzwoniło w strunę skrzydło muchy,Wydając ciche, ledwie słyszalne brzęczenia.Mistrz zawsze patrzył w niebo, czekając natchnienia.Spójrzał z góry, instrument dumnym okiem zmierzył,Wzniosł ręce, spuścił razem, w dwa drążki uderzył,Zdumieli się słuchacze. – Razem ze strun wielaBuchnął dźwięk, jakby cała janczarska kapelaOzwała się z dzwonkami, z zelami, z bębenki.Brzmi Polonez Trzeciego Maja! – Skoczne dźwiękiRadością oddychają, radością słuch poją,Dziewki chcą tańczyć, chłopcy w miejscu nie dostoją – Lecz starców myśli z dźwiękiem w przeszłość się uniosły,W owe lata szczęśliwe, gdy senat i posłyPo dniu Trzeciego Maja w ratuszowej saliZgodzonego z narodem króla fetowali;Gdy przy tańcu śpiewano: «Wiwat Król kochany!Wiwat Sejm, wiwat Naród, wiwat wszystkie Stany!»Mistrz coraz takty nagli i tony natęża,A wtem puścił fałszywy akord jak syk węża,Jak zgrzyt żelaza po szkle – przejął wszystkich dreszczemI wesołość pomięszał przeczuciem złowieszczem.Zasmuceni, strwożeni, słuchacze zwątpili,Czy instrument niestrojny? czy się muzyk myli?Nie zmylił się mistrz taki! on umyślnie trącaWciąż tę zdradziecką strunę, melodyję zmąca,Coraz głośniej targając akord rozdąsany,Przeciwko zgodzie tonów skonfederowany;Aż Klucznik pojął mistrza, zakrył ręką licaI krzyknął: «Znam! znam głos ten! to jest T a r g o w i c a!»I wnet pękła ze świstem struna złowróżąca; Muzyk bieży do prymów, urywa takt, zmąca,Porzuca prymy, bieży z drążkami do basów.Słychać tysiące coraz głośniejszych hałasów,Takt marszu, wojna, atak, szturm, słychać wystrzały,Jęk dzieci, płacze matek. – Tak mistrz doskonałyWydał okropność szturmu, że wieśniaczki drżały,Przypominając sobie ze łzami boleściR z e ź P r a g i, którą znały z pieśni i z powieści,Rade, że mistrz na koniec strunami wszystkiemiZagrzmiał, i głosy zdusił, jakby wbił do ziemi. Ledwie słuchacze mieli czas wyjść z zadziwienia,Znowu muzyka inna – znów zrazu brzęczeniaLekkie i ciche, kilka cienkich strunek jęczy,Jak kilka much, gdy z siatki wyrwą się pajęczéj.Lecz strun coraz przybywa, już rozpierzchłe tonyŁączą się i akordów wiążą legijony,I już w takt postępują zgodzonymi dźwięki,Tworząc nutę żałosną tej sławnej piosenki«O żołnierzu tułaczu, który borem, lasemIdzie, z biedy i z głodu przymierając czasem,Na koniec pada u nóg konika wiernego,A konik nogą grzebie mogiłę dla niego».Piosenka stara, wojsku polskiemu tak miła!Poznali ją żołnierze, wiara się skupiłaWkoło mistrza; słuchają, wspominają sobie,Ów czas okropny, kiedy na Ojczyzny grobieZanucili tę piosnkę i poszli w kraj świata;Przywodzą na myśl długie swej wędrówki lata,Po lądach, morzach, piaskach gorących i mrozie,Pośrodku obcych ludów, gdzie często w obozieCieszył ich i rozrzewniał ten śpiew narodowy.Tak rozmyślając, smutnie pochylili głowy!Ale je wnet podnieśli, bo mistrz tony wznosi,Natęża, takty zmienia, coś innego głosi,I znowu spójrzał z góry, okiem struny zmierzył,Złączył ręce, oburącz w dwa drążki uderzył:Uderzenie tak sztuczne, tak było potężne,Że struny zadzwoniły jak trąby mosiężneI z trąb znana piosenka ku niebu wionęła,Marsz tryumfalny: Jeszcze Polska nie zginęła!...«Marsz Dąbrowski do Polski!» – I wszyscy klasnęli,I wszyscy «Marsz Dąbrowski!» chorem okrzyknęli!Muzyk, jakby sam swojej dziwił się piosence,Upuścił drążki z palców, podniosł w górę ręce,Czapka lisia spadła mu z głowy na ramiona,Powiewała poważnie broda podniesiona,Na jagodach miał kręgi dziwnego rumieńca,We wzroku, ducha pełnym, błyszczał żar młodzieńca,Aż gdy na Dąbrowskiego starzec oczy zwrócił,Zakrył rękami, spod rąk łez potok się rzucił:«Jenerale, rzekł, ciebie długo Litwa naszaCzekała – długo, jak my Żydzi Mesyjasza,Ciebie prorokowali dawno między ludemŚpiewaki, Ciebie niebo obwieściło cudem,Żyj i wojuj, o Ty nasz!…» Mówiąc, ciągle szlochał,Żyd poczciwy Ojczyznę jako Polak kochał!Dąbrowski mu podawał rękę i dziękował,On, czapkę zdjąwszy, wodza rękę ucałował.PROSZE JAK NAJSZYBCIEJ MAM TO NA JUTRO DAJE NAJJ