Odpowiedź :
Jack oderwał się od pocałunku. Uśmiechną się do mnie i wewnętrzną stroną dłoni dotkną delikatnie mojego nie zarumienionego już policzka.Na chwilkę zamknęłam oczy, bo ten dotyk sprawiał mi wielką przyjemność. Kochałam gdy Jack mnie całował, dotykał, przytulał.
-Nie otwieraj-powiedział Jack. trochę co prawda mnie to zdziwiło. Posłuchałam go. Pirat wyciągną spinkę do włosów. Była piękna. Srebrna zakończona szpicem.Bardzo mi się spodobała.
-proszę. To dal najpiękniejszej kobiety na świecie.-powiedział mój ukochany i dał mi te cudo. W tej chwili słońce zaszło już całkowicie i noc okryła swym czarnym płaszczem horyzont. Ognisko już było rozpalone i rozświetlało tę niesamowitą ciemność, w której może dużo się zdarzyć. Wszyscy usiedli wokoło jedynego źródła jasności i ciepła. Śmiejąc się, rozmawiając i opowiadając straszne historie wszyscy popijali rum. Ja, Elizabeth i Mady siedziałyśmy obok siebie. Ja byłam z brzegu, a po mojej prawej stronie siedział mój Jack. Cały czas śmiałyśmy się z nietrzeźwych i za razem niepijanych piratów. Byłam już bardzo upita. Oparłam głowę o silne ramie Jack'a.
-Kwiatuszku chyba już na dziś masz dość- powiedział i oczywiście miał rację. Byłam już bardzo zmęczona.
-Zaprowadzisz mnie na statek?-zapytałam. Wstaliśmy i udaliśmy się w stronę okrętu. Zajęło nam to bardzo dużo czasu. Szliśmy powoli trzymając się za ręce. Co prawda nic nie mówiliśmy, ale nie zapomnę tego spaceru nigdy. W końcu weszliśmy na statek. Jack zaprowadził mnie do kajuty kapitańskiej i wszedł ze mną. Stanęłam na przeciwko niego. Obiełam go rękoma i zaczęłam namiętnie całować. Mi jak i jemu bardzo się to podobało, ale niestety mam bardzo "słabą głowę". Nagle opadłam w jego ramionach i usnęłam.
-Za dużo wypiła.-powiedział sam do siebie. Trzymał mnie w swoich silnych ramionach. Popatrzał jeszcze chwilkę na moją twarz. Wziął mnie na ręce i powoli położył mnie na koje. Ściągnął mi buty, ale nie miał siły mnie rozbierać, więc sam położył się obok mnie. Rano obudziłam się u boku mego ukochanego, który już nie spał.
-Witaj-powiedziałam i ucałowałam go w policzek.
-W nocy wyruszyliśmy na wyspę Nessasu, ale okazało się, że nie ma rumu więc wracamy po niego na Tortugę, a później do Nessasu.-powiedział Jack.
-Dobrze-powiedziałam miłym głosem i miałam zamiar zacząć się ubierać, ale okazało się, że Jack mnie nie rozebrał.
-Kwiatuszku teraz jesteś panią kapitan-uśmiechnął się
-Wiem.-podeszłam do Jack'a i pocałowałam go jeszcze raz w policzek. Chciałam odejść, ale kapitan przytrzymał mnie łapiąc w tali. Znów mnie trzymał tak jak chciałam tego zawsze. Przyciągnął mnie, a ja pierwsza zaczęłam go całować. Odwzajemnił mój pocałunek. długo tak staliśmy obejmując się. W końcu przestaliśmy. obydwoje już ubrani wyszliśmy na pokład główny.
-TORTGA!-krzyknęła Mady z bocianiego gniazda. Każdy czegoś sie złapał tylko nie ja. Jeszcze rum szumiał mi w głowie.Rozejrzałam się. Stał za mną Will i trzymał się ręką masztu. Przypomniałam sobie, że muszę sie czegoś złapać, ale niestety za późno. Strasznie zatrzęsło i nie utrzymałam równowagi. Upadłam na Will'a, on na Jack'a, on na Elizabeth, ona na Mady, ona na Gibbsa, a Gibbs stoczył się do pokładu z kajutami. Otrząsałam się i krzykłam zbierając się z ziemi:
-Gibbs żyjesz?!-Nie zdążyłam zrobić dwóch kroków, bo potknęłam się o nogę narzeczonego mojej nowej przyjaciółki. Myślałam, że upadnę, ale na szczęście Jack zdążył wstać i złapał mnie ponownie w swoje ramiona. Gorzej było by gdyby nie zdarzył wstać. Popatrzył na mnie z uśmiechem na twarzy i powiedział.
-Ho ho co Ci dziś?-zaśmialiśmy się wszyscy.
-Nie wiem. Gibbs nic Ci nie jest?!-powiedziałam wisząc w ramionach Jack'a. Kapitan trzymał mnie w tali. Uniósł mnie lekko, tak abym mogła stanąć na własnych nogach. Wszyscy przewróceni jakimś cudem zdążyli się pozbierać, a może tylko dla mnie chwila gdy Jack trzymał mnie trwała tak krótko? Pomyślałam "Uwielbiam gdy mnie obejmuje". Odeszłam od kapitana i podeszłam do Gibbsa, chodź dużo bardziej wolałam zostać z moim ukochanym.
-Gibbs... przepraszam. Nic Ci nie jest?-zapytałam
-To na szczęście tylko cztery schody.-powiedział obolały i wstał. Po chwili byliśmy już na Tortudze. Wysiadł kapitan, a ja za nim i udaliśmy się do traweny po rum oczywiście. Weszliśmy do karczmy "Brudna świnia". Kupiliśmy kilka butelek i wyszliśmy, bo rozpętała się tam kolejna awantura jak zawsze z byle powodu. Zrobiliśmy kilka kroków i pomyśleliśmy, że umrzemy z przerażenia. Nie wiedziałam o co chodzi, ale patrząc na Sparrow'a uświadomiłam sobie, że to na pewno nic dobrego, ale w ręcz przeciwnie. To coś strasznego! W porcie stał Latający Holender oraz statek Barbossy. Upuściliśmy rum na piasek. Strasznie się bałam, bo nasłuchałam się opowieści o kapitanie tego nie znanego mi jeszcze statku, ale chyba nie chciała bym go bliżej poznać. Złapałam mocno Jack'a za rękę, a w naszą stronę szła załoga Latającego Holendra, wraz z załogą Barbossy i Jack'a. Jack spojrzał na nich i się uśmiechnął. Wyraz twarzy kapitana spowodowany był brakiem w tej całej bandzie Davy'iego Johnes.
-Jack!-krzyknął Barbossa. Nie oznaczało to nic dobrego. Obróciłam się. Stał za mną obrzydliwy potwór zwany Davy Johnes. Pociągną mnie do siebie, przyłożył mi nóż do szyji. Powiedział z zaciśniętymi zębami.
-Teraz Sparrow
-Kapitanie!-przerwałam mu. Wiem, ze drażni Sparrowa odnoszenie się do niego po nazwisku, ale bez słowa "kapitanie".
-Hmmm... ostra jest-zaśmiał się Davy Johnes. Jego oślizgłe macki dotknęły moje ramiona.
-Puść ją!-krzyknął kapitan "Czarnej perły" zbliżając się do nas.
-Stój Jack! Jeżeli zrobisz chodź jeden krok ona pożegna się z całym światem i z tobą oczywiście! Wypuszczę ją jak ty oddasz mi "Czarną Perłę", każesz Barbosssie wracać na swój statek, czyli jednym słowem ty i twoja załoga musicie się poddać!-rozkazał Davy Johnes z chytrym i obrzydliwym nawet jak dla niego uśmiechem. Wystraszyłam się bardzo. Teraz moje życie zależało od decyzji Jack'a. Ale wolałam by mnie zabito, a nie jego! Jack zawahał się chwile i powiedział:
-Samanta jesteś dla mnie najważniejsza.-dałam do mu do zrozumienia, aby się nie poddawał-Poddaje się.-spojrzał na mnie. Wiedziałam, że to koniec. "Dlaczego on o zrobił? Przecież Davy go zabije!"-te i inne myśli błąkały mi się po głowie. Jack rzucił szpadę i pistolet na ziemię.
-Barbossa wracaj z załogą na swój statek.-rozkazał mój najdroższy.
-Związać ich i zabrać na nowy statek!- mówiąc to Johnes rzucił mnie w stronę Jacka. Wpadłam w jego ramiona, które tak uwielbiałam. Niestety nie mogło to długo trwać. Szkarady związały nas. Wraz z resztą załogi zostaliśmy ustawieni w rzędzie na "Czarnej Perle". Po mojej prawej siedział Jack, a obok niego Gibbs i kilka członków załogi. Z mojej lewej strony siedziała Elizabeth, Mady i Will. Strasznie bałam się o Jack'a. Zastanawiałam się jak wydostać się z tej niewoli. Nagle wpadłam na doskonały pomysł. Przypomniałam sobie o podarku od Jack'a. Przysunęłam się trochę do Jack'a i wykorzystałam nieuwagę strażników:
-Wyciąg mi spinkę z pasa i rozwiąż swoje więzy. Podaj ją dalej.-wyciągnął spinkę. Gdy już wszyscy po prawej stronie byli wolni dostałam spowrotem moją własność. Nie rozwiązałam siebie, ale podałam ją osobą po lewej stronie. Po około 5 minutach dostałam ją spowrotem. Zaczęłam rozwiązywać sznur. Nie powodowało to żadnego hałasu. Przecięłam ostatnie włókno, ale zobaczył to Davy Johnes. Wyją nóż ze swojego pasa i wbił mi w ramie. Jack dostał szału. Nasza broń leżała gdzieś dwa metry od nas. Wszycy zabrali leżącą na ziemi naszą broń i zaczęła się bitwa. Ja jednak nie mogłam dość długo na nią patrzeć. Nóż tkwił w moim ramieniu. Spojrzałam jeszcze raz na kapitana "Czarnej Perły". Walczył dzielnie o naszą wolność. Zamknęłam oczy i osunęłam się na ziemię. Jack zobaczył, że zemdlałam i przybiegł do mnie, a Davy wykorzystał to i uciekł z załogą. Po chwili cała załoga "Czarnej perły" była przy mnie. Mady wyciąła nóż i zaczęła opatrywać kawałkiem koszuli moją ranę. Gdy byłam już opatrzona Jack delikatnie wziął mnie na ręce, w których zawsze czułam się bezpieczna i zaniósł do swojej kajuty. Miał przerażoną minę, bo myślał, że nie przeżyje. Położył mnie na koji i przysunął sobie krzesło obok mnie. Po chwili usiadł na nim i ścisnął moją rękę.
-Nie otwieraj-powiedział Jack. trochę co prawda mnie to zdziwiło. Posłuchałam go. Pirat wyciągną spinkę do włosów. Była piękna. Srebrna zakończona szpicem.Bardzo mi się spodobała.
-proszę. To dal najpiękniejszej kobiety na świecie.-powiedział mój ukochany i dał mi te cudo. W tej chwili słońce zaszło już całkowicie i noc okryła swym czarnym płaszczem horyzont. Ognisko już było rozpalone i rozświetlało tę niesamowitą ciemność, w której może dużo się zdarzyć. Wszyscy usiedli wokoło jedynego źródła jasności i ciepła. Śmiejąc się, rozmawiając i opowiadając straszne historie wszyscy popijali rum. Ja, Elizabeth i Mady siedziałyśmy obok siebie. Ja byłam z brzegu, a po mojej prawej stronie siedział mój Jack. Cały czas śmiałyśmy się z nietrzeźwych i za razem niepijanych piratów. Byłam już bardzo upita. Oparłam głowę o silne ramie Jack'a.
-Kwiatuszku chyba już na dziś masz dość- powiedział i oczywiście miał rację. Byłam już bardzo zmęczona.
-Zaprowadzisz mnie na statek?-zapytałam. Wstaliśmy i udaliśmy się w stronę okrętu. Zajęło nam to bardzo dużo czasu. Szliśmy powoli trzymając się za ręce. Co prawda nic nie mówiliśmy, ale nie zapomnę tego spaceru nigdy. W końcu weszliśmy na statek. Jack zaprowadził mnie do kajuty kapitańskiej i wszedł ze mną. Stanęłam na przeciwko niego. Obiełam go rękoma i zaczęłam namiętnie całować. Mi jak i jemu bardzo się to podobało, ale niestety mam bardzo "słabą głowę". Nagle opadłam w jego ramionach i usnęłam.
-Za dużo wypiła.-powiedział sam do siebie. Trzymał mnie w swoich silnych ramionach. Popatrzał jeszcze chwilkę na moją twarz. Wziął mnie na ręce i powoli położył mnie na koje. Ściągnął mi buty, ale nie miał siły mnie rozbierać, więc sam położył się obok mnie. Rano obudziłam się u boku mego ukochanego, który już nie spał.
-Witaj-powiedziałam i ucałowałam go w policzek.
-W nocy wyruszyliśmy na wyspę Nessasu, ale okazało się, że nie ma rumu więc wracamy po niego na Tortugę, a później do Nessasu.-powiedział Jack.
-Dobrze-powiedziałam miłym głosem i miałam zamiar zacząć się ubierać, ale okazało się, że Jack mnie nie rozebrał.
-Kwiatuszku teraz jesteś panią kapitan-uśmiechnął się
-Wiem.-podeszłam do Jack'a i pocałowałam go jeszcze raz w policzek. Chciałam odejść, ale kapitan przytrzymał mnie łapiąc w tali. Znów mnie trzymał tak jak chciałam tego zawsze. Przyciągnął mnie, a ja pierwsza zaczęłam go całować. Odwzajemnił mój pocałunek. długo tak staliśmy obejmując się. W końcu przestaliśmy. obydwoje już ubrani wyszliśmy na pokład główny.
-TORTGA!-krzyknęła Mady z bocianiego gniazda. Każdy czegoś sie złapał tylko nie ja. Jeszcze rum szumiał mi w głowie.Rozejrzałam się. Stał za mną Will i trzymał się ręką masztu. Przypomniałam sobie, że muszę sie czegoś złapać, ale niestety za późno. Strasznie zatrzęsło i nie utrzymałam równowagi. Upadłam na Will'a, on na Jack'a, on na Elizabeth, ona na Mady, ona na Gibbsa, a Gibbs stoczył się do pokładu z kajutami. Otrząsałam się i krzykłam zbierając się z ziemi:
-Gibbs żyjesz?!-Nie zdążyłam zrobić dwóch kroków, bo potknęłam się o nogę narzeczonego mojej nowej przyjaciółki. Myślałam, że upadnę, ale na szczęście Jack zdążył wstać i złapał mnie ponownie w swoje ramiona. Gorzej było by gdyby nie zdarzył wstać. Popatrzył na mnie z uśmiechem na twarzy i powiedział.
-Ho ho co Ci dziś?-zaśmialiśmy się wszyscy.
-Nie wiem. Gibbs nic Ci nie jest?!-powiedziałam wisząc w ramionach Jack'a. Kapitan trzymał mnie w tali. Uniósł mnie lekko, tak abym mogła stanąć na własnych nogach. Wszyscy przewróceni jakimś cudem zdążyli się pozbierać, a może tylko dla mnie chwila gdy Jack trzymał mnie trwała tak krótko? Pomyślałam "Uwielbiam gdy mnie obejmuje". Odeszłam od kapitana i podeszłam do Gibbsa, chodź dużo bardziej wolałam zostać z moim ukochanym.
-Gibbs... przepraszam. Nic Ci nie jest?-zapytałam
-To na szczęście tylko cztery schody.-powiedział obolały i wstał. Po chwili byliśmy już na Tortudze. Wysiadł kapitan, a ja za nim i udaliśmy się do traweny po rum oczywiście. Weszliśmy do karczmy "Brudna świnia". Kupiliśmy kilka butelek i wyszliśmy, bo rozpętała się tam kolejna awantura jak zawsze z byle powodu. Zrobiliśmy kilka kroków i pomyśleliśmy, że umrzemy z przerażenia. Nie wiedziałam o co chodzi, ale patrząc na Sparrow'a uświadomiłam sobie, że to na pewno nic dobrego, ale w ręcz przeciwnie. To coś strasznego! W porcie stał Latający Holender oraz statek Barbossy. Upuściliśmy rum na piasek. Strasznie się bałam, bo nasłuchałam się opowieści o kapitanie tego nie znanego mi jeszcze statku, ale chyba nie chciała bym go bliżej poznać. Złapałam mocno Jack'a za rękę, a w naszą stronę szła załoga Latającego Holendra, wraz z załogą Barbossy i Jack'a. Jack spojrzał na nich i się uśmiechnął. Wyraz twarzy kapitana spowodowany był brakiem w tej całej bandzie Davy'iego Johnes.
-Jack!-krzyknął Barbossa. Nie oznaczało to nic dobrego. Obróciłam się. Stał za mną obrzydliwy potwór zwany Davy Johnes. Pociągną mnie do siebie, przyłożył mi nóż do szyji. Powiedział z zaciśniętymi zębami.
-Teraz Sparrow
-Kapitanie!-przerwałam mu. Wiem, ze drażni Sparrowa odnoszenie się do niego po nazwisku, ale bez słowa "kapitanie".
-Hmmm... ostra jest-zaśmiał się Davy Johnes. Jego oślizgłe macki dotknęły moje ramiona.
-Puść ją!-krzyknął kapitan "Czarnej perły" zbliżając się do nas.
-Stój Jack! Jeżeli zrobisz chodź jeden krok ona pożegna się z całym światem i z tobą oczywiście! Wypuszczę ją jak ty oddasz mi "Czarną Perłę", każesz Barbosssie wracać na swój statek, czyli jednym słowem ty i twoja załoga musicie się poddać!-rozkazał Davy Johnes z chytrym i obrzydliwym nawet jak dla niego uśmiechem. Wystraszyłam się bardzo. Teraz moje życie zależało od decyzji Jack'a. Ale wolałam by mnie zabito, a nie jego! Jack zawahał się chwile i powiedział:
-Samanta jesteś dla mnie najważniejsza.-dałam do mu do zrozumienia, aby się nie poddawał-Poddaje się.-spojrzał na mnie. Wiedziałam, że to koniec. "Dlaczego on o zrobił? Przecież Davy go zabije!"-te i inne myśli błąkały mi się po głowie. Jack rzucił szpadę i pistolet na ziemię.
-Barbossa wracaj z załogą na swój statek.-rozkazał mój najdroższy.
-Związać ich i zabrać na nowy statek!- mówiąc to Johnes rzucił mnie w stronę Jacka. Wpadłam w jego ramiona, które tak uwielbiałam. Niestety nie mogło to długo trwać. Szkarady związały nas. Wraz z resztą załogi zostaliśmy ustawieni w rzędzie na "Czarnej Perle". Po mojej prawej siedział Jack, a obok niego Gibbs i kilka członków załogi. Z mojej lewej strony siedziała Elizabeth, Mady i Will. Strasznie bałam się o Jack'a. Zastanawiałam się jak wydostać się z tej niewoli. Nagle wpadłam na doskonały pomysł. Przypomniałam sobie o podarku od Jack'a. Przysunęłam się trochę do Jack'a i wykorzystałam nieuwagę strażników:
-Wyciąg mi spinkę z pasa i rozwiąż swoje więzy. Podaj ją dalej.-wyciągnął spinkę. Gdy już wszyscy po prawej stronie byli wolni dostałam spowrotem moją własność. Nie rozwiązałam siebie, ale podałam ją osobą po lewej stronie. Po około 5 minutach dostałam ją spowrotem. Zaczęłam rozwiązywać sznur. Nie powodowało to żadnego hałasu. Przecięłam ostatnie włókno, ale zobaczył to Davy Johnes. Wyją nóż ze swojego pasa i wbił mi w ramie. Jack dostał szału. Nasza broń leżała gdzieś dwa metry od nas. Wszycy zabrali leżącą na ziemi naszą broń i zaczęła się bitwa. Ja jednak nie mogłam dość długo na nią patrzeć. Nóż tkwił w moim ramieniu. Spojrzałam jeszcze raz na kapitana "Czarnej Perły". Walczył dzielnie o naszą wolność. Zamknęłam oczy i osunęłam się na ziemię. Jack zobaczył, że zemdlałam i przybiegł do mnie, a Davy wykorzystał to i uciekł z załogą. Po chwili cała załoga "Czarnej perły" była przy mnie. Mady wyciąła nóż i zaczęła opatrywać kawałkiem koszuli moją ranę. Gdy byłam już opatrzona Jack delikatnie wziął mnie na ręce, w których zawsze czułam się bezpieczna i zaniósł do swojej kajuty. Miał przerażoną minę, bo myślał, że nie przeżyje. Położył mnie na koji i przysunął sobie krzesło obok mnie. Po chwili usiadł na nim i ścisnął moją rękę.