Wszystko skończyło się w Boże Narodzenie, kiedy wujek [B.] mieszkał u nas już ponad dwa lata. To były te święta, podczas których tak naprawdę już nie wierzyłem w Świętego Mikołaja, ale jeszcze trochę wierzyłem. Wprawdzie nikt mi nie powiedział- to znaczy ani mama, ani tata, ale już nie biłem się z dzieciakami, by udowodnić, że jest. Tato, w końcu znalazł pracę; nocą froterował w banku podłogi i zarabiał osiemnaście dolarów tygodniowo, więc mieliśmy tego roku trochę pieniędzy. W poprzednie Boże Narodzenie- ostatnie, kiedy jeszcze naprawdę wierzyłem w Świętego Mikołaja- wujek [B.] kupił trochę nowych bombek na drzewko i podarował mi kurtkę, barani półkożuch. Leżała pod choinką, niezapakowana; u nas gwiazdkowe prezenty zawsze tak czekały, bez karteczki, bez śladu imienia, kto daje- bo to były podarki od Mikołaja.
Wzgaaaaardzony, okryty chwałą!- śpiewał wraz z nimi Gwiazdorek, dając znaki [E.], by się przyłączyła. A kończąc na: „A słowo ciałem się stało i mieszkało między nami”, zadał pytanie: - [W.] i [T.]. Czy wy w ogóle wiecie co się stało tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąt lat temu? - Urodził się Jezus Chrystus- odpowiedział potulnie [W.]. - Zgadza się, chłopcze, trafiłeś w dziesiątkę!- huknął tubalnie Gwiazdorek.- I zamieszkał między nami! I co roku zamieszkuje z nami na nowo. A my co rok obiecujemy sobie, że już będziemy dobrzy, tak jak nam nakazał. I co rok dajemy sobie prezenty, po to, żeby okazać sobie miłość. Tak! To dlatego daje się prezenty!- podkreślił Gwiazdor. - Żeby dać wyraz miłości. W pokoju było cicho jak makiem zasiał. - Wasi rodzice- ciągnął Gwiazdor- też postanowili ofiarować wam prezent. Kochają was. Cieszą się, że mogli u mnie zamówić prezent wspaniały i pouczający. Oto on. Komputer. (...) Dzieci rzuciły się rozpakowywać kartony, które wydobył z worka.
Ciocia Mila bowiem zarejestrowała wojnę wyłącznie jako potęgę, która od Bożego Narodzenia 1939 roku zagrażała jej choince. Co prawda choinka cioci Mili odznaczała się szczególną wrażliwością. Główną jej atrakcją były szklane karzełki, trzymające w wysoko podniesionych rękach korkowe młoteczki. U stóp karzełka wisiało maleńkie kowadło w kształcie dzwonka, pod nogami zaś umocowana była świeczka. W chwili gdy temperatura osiągała pewną wysokość, włączał się ukryty mechanizm, wtedy hektyczny niepokój udzielał się karzełkom, które jak szalone zaczynały walić korkowymi młoteczkami w kowadełka, wydzwaniając na nich dwanaście melodyjnych elfich dźwięków. U szczytu choinki wisiał srebrzysty anioł o rumianych policzkach, który w równomiernych odstępach czasu rozchylał wargi szepcąc: „Pokój... Pokój...” Mechanizm anioła stanowił konsekwentnie chronioną tajemnicę, którą poznałem znacznie później, chociaż wtedy niemal co tydzień miałem go okazję podziwiać. Poza tym na choince cioci Mili wisiały oczywiście obarzanki z cukru, pierniki, anielskie włosy, marcepanowe figurki i - czego nie wolno pominąć - lameta. Pamiętam, że właściwe rozmieszczenie przeróżnych ozdób było sprawą trudną i wymagało udziału całej rodziny, która w wieczór wigilijny ze zdenerwowania traciła apetyt i wpadała w nastrój po prostu okropny, nie poddawał się mu tylko Franciszek, który, jak wiadomo, nie brał udziału w przygotowaniach, wobec czego tylko on ze smakiem pałaszował pieczeń, szparagi, krem i lody. Kiedy w drugi dzień świąt przychodziliśmy do wujostwa z wizytą i ośmielaliśmy się wyrazić przypuszczenie, że tajemnica mówiącego anioła polega na tym samym mechanizmie, dzięki któremu lalki mówią „mama” czy „tata”, jedyną odpowiedzią był drwiący uśmiech.
trzeba odgadnąć tytuł i autora proszę o pomoc pilnie na dzisiaj