Po wejściu do redakcji zobaczyłem tłum ludzi, którzy siedzieli przy kilkudziesięciu
komputerach i gorączkowo coś pisali. Było to o ósmej rano. Gdy wychodzilem po południu, oni
nadal pisali. Od razu nabrałem podejrzeń, że piszą tak przez całą dobę. Pierwsze zdanie, jakie
usłyszałem na korytarzu po kilku godzinach pobytu w „Gazecie" brzmiało:
„Anka idź do niusrumu i popraw lid bo zaraz będzie dedlajn". W tym momencie zrozumiałem, że jestem w obcym kraju, w którym trzeba się nauczyć miejscowego języka. Kilka słów brzmiało
znajomo, ale w redakcji używano ich w niepojętym dla mnie kontekście.