"Człowiek Znikąd"
Nie będzie to historia rodzinna, ale moja. Możecie ją włożyć między bajki i nie uwierzyć, ale możecie również uznać ją za prawdziwą. Zaczynajmy.
Kiedy miałem kilkanaście latek, obudziło mnie coś za oknem. Jakby pukanie. Przyglądałem się temu przez kilka minut, dopóki nie zniknął sam. Piszę 'On,' bo to był ni to człowiek ni to Ufoludek, ale przyjąłem za pewniak, że ma ciało choć wyglądał dziwnie. Cały czarny jakby pokryty smołą i miał w sobie blask słońc kosmosu: bliższych i dalszych, kolorów było wiele: czerwonych i zółtych, białych i niebieskich; No, wyglądał jakby był w damskiej sukience z cekinami. Kiedy wpełzał przez okno, nie bałem się go. Kiedy podchodził do mnie powoli na klęczkach jak pies, będąc na środku ciemnego pokoju też się nie bałem, ale nagle zapragnąłem zapalić światło lampki nocnej. Wtedy znikł z błyskiem światła.