Świat dachów staromiejskich jest to świat odrębny,
Jak z blachy zardzewiałej dziwnie pogięty,
Zjeżony karpiówkami jak potwór stuzębny
I sztucznie połamany w skręty i zakręty.
Na ten poemat dachów, gdy poglądam z góry,
Jak zbieracz, co odkopał precjoza1 rozliczne,
podziwiam arabeski2 zamierzchłej kultury
I wnikam niespodzianie w zjawy fantastyczne.
Każdy dom ma tu swoją poetycką postać,
Do żadnego z sąsiadów niepodobny całkiem, –
I gdybym kiedykolwiek miał czymś z muru zostać,
Tylko takiego dachu chciałbym być kawałkiem.
Mam słońce i lazury3, mam zieleń facjatek4
I podstrysze do marzeń jak piwnicę winiarz,
Cieszy mnie w oknie panna i w jej ręku kwiatek,
A straszy wyłażący z dymnika5 kominiarz. […]
Dachy są koronami staromiejskich tynów6,
Malowane od wieków wszystkich blasków tęczą,
I jak skroń bohaterów girlandy wawrzynów,
Tak je kołpaki7 śniegu albo słońca wieńczą.
Stosownie do dnia pory mają różne barwy
I różne obyczaje przygodnych mieszkańców,