Odpowiedź :
Koncentrując się na problemie deficytu demokracji w instytucjach władzy, zwolennicy ich demokratyzacji zdają się jednak nie rozumieć złożonego charakteru samej idei reprezentacji i nie zauważać wielości funkcji, jaką w swej zinstytucjonalizowanej formie pełni ona w całym systemie politycznym. Roli tej nie można bowiem sprowadzić do sprawowania władzy przez nominalnego suwerena za pośrednictwem niewielkiej grupy osób podejmujących decyzje. W rzeczywistości (…) reprezentacja nadaje też tej władzy prawomocny charakter, przyznaje reprezentantom istotne uprawnienia wobec reprezentowanych, a jednocześnie zapobiega ich nadużywaniu ze szkodą dla rządzonych, służyć ma także ustaleniu wspólnego interesu całej wspólnoty, a jednocześnie oddawać zróżnicowanie interesów grupowych.
Żadnej z tych funkcji instytucja reprezentacji nie mogłaby pełnić, gdyby w całości przyporządkowana została idei wyrażania woli ludu przez ciało przedstawicielskie. Funkcje te wikłają ją jednak w nieuchronne paradoksy, kompromitujące w oczach „mocnych” demokratów. Ci w istocie nie są dalecy od prawdy: idea reprezentacji jest tyleż demokratyczna, co antydemokratyczna, i – z wyjątkiem klasycznej tyranii – służyć może właściwie każdej formie władzy. Jej instytucjonalizacja w demokratycznym systemie politycznym paradoksy te jednak ukryła, na plan pierwszy wysunęła natomiast problemy samej instytucji, takie jak ordynacja wyborcza czy wielkość okręgów wyborczych, które zajmują dziś politologów, ale pozostają raczej poza horyzontem zainteresowania filozofów.
Dlatego właśnie, aby pojąć właściwą obietnicę polityki we współczesnej demokracji, nie należy jej bynajmniej wywodzić z greckiego ideału władzy ludu, lecz poddać analizie idee, na których opiera się rząd przedstawicielski. Bardziej znaczące dla tej formy władzy niż jej powołanie w drodze powszechnych wyborów jest bowiem to, że sprawuje ją kategoria profesjonalnych polityków – ludzi żyjących dla polityki i z polityki, jak pisał o nich Max Weber już na początku ubiegłego wieku. I jeśli nawet w długiej perspektywie każda demokracja jest rzeczywiście, zgodnie z formułą Abrahama Lincolna, „władzą ludu, przez lud i dla ludu”, to w duchu Hobbesa można powiedzieć, że ludzie musieliby żyć naprawdę długo, aby tego doświadczyć. (…)
W istocie, jeśli krytycy demokracji przedstawicielskiej mają rację i kryzys tej formy państwa jest rzeczywiście kryzysem reprezentacji, to właśnie ta idea i instytucja powinna być przedmiotem szczególnego namysłu, a nie pospiesznego odrzucenia. Wymaga to jednak wyjścia poza schematy wyjaśnień właściwe dla normatywnych teorii demokracji i adekwatne w ramach jej symbolicznego uniwersum, ale zupełnie nieprzydatne do badania rzeczywistych relacji władzy. Normatywne, ale też realistyczne spojrzenie na relacje między rządzącymi i rządzonymi oznacza więc konieczność dokonania zdecydowanej zmiany perspektywy i zobaczenia we współczesnym państwie bynajmniej nie demokracji, ale ustroju reprezentacyjnego. Oceniając jego instytucje, należy więc pytać o to, czy dają one obywatelom możliwości wpływu na władzę, zamiast ubolewać nad tym, że pozbawiają ich władzy, którą obiecuje im idea suwerenności. (…)
Nie oznacza to oczywiście zakwestionowania demokratycznego charakteru współczesnego państwa, lecz jedynie przesunięcie jego aspektu normatywnego. Zachodnia demokracja ma dziś niemal bez wyjątku charakter liberalny i reprezentacyjny. Poszczególne kraje nie różnią się od siebie zakresem praw politycznych, skoro ich pełnię posiada ogół obywateli, nie różni też ich praktycznie zakres ochrony praw obywatelskich i jednostkowych swobód, różni natomiast znacząco dominująca kultura polityczna, a jednym z jej wymiarów jest właśnie odpowiedzialność rządzących przed rządzonymi. Choć bowiem w sensie formalnym każda władza demokratyczna jest reprezentacyjna na mocy konstytucyjnych zapisów, to żadna konstytucja nie może zapewnić obywatelom poczucia, że wybrani przez nich politycy rządzą z ich mandatu i nie przypominają sobie o tym wyłącznie przed wyborami. Nie znaczy to też jednak, że rządzić mają zgodnie, i tylko zgodnie z ich wolą; w ustroju przedstawicielskim możliwe to jest wyłącznie w sensie symbolicznym.
Być może najbardziej radykalni krytycy reprezentacji mają w tej sprawie rację i współczesne państwo musi się istotnie zmienić, jeśli ma pozostać demokratyczne, ale jeśli normatywna teoria polityczna ma mieć w tym jakiś udział, sama musi przejść rewolucję w słowie na miarę Hobbesa. Taka rewolucja wydaje się nawet nieunikniona, wziąwszy pod uwagę, jak bardzo państwo zmieniło się od czasu, kiedy dobiegł końca proces jego demokratyzacji w instytucjach przedstawicielskich. Kwestią otwartą pozostaje pytanie, które ideały bardziej mu dziś odpowiadają: czy władzy demokratycznej z ograniczoną reprezentacją, czy władzy reprezentacyjnej z ograniczoną demokracją, ale wykracza ono już daleko poza ramy niniejszych rozważań.
1-Demokracja bezpośrednia jest kosztowna (koszty administracyjne) i opóźnia proces polityczny.
2- Demokracja bezpośrednia sprzyja zachowaniu sytuacji status quo. Innowacyjne propozycje mają z reguły mniejsze szanse w referendach.
3-Bogatsi i bardziej wykształceni obywatele interesują się w większym stopniu polityką niż ubożsi i mniej wykształceni. Zjawisko to determinuje strukturę głosujących w referendum.