Na teraz potrzebuję!!!

Na Teraz Potrzebuję class=

Odpowiedź :

Odpowiedź:Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.

Wyjaśnienie:Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o zabytkach Andaluzji, dotkniemy problematyki śmieci w Koblencji i umów śmieciowych w ogóle, a także setki innych tematów, o których, aby nie przedłużać, już nie wspomnę.

„Bogdan nagłym ruchem wyciągnął pierwszą kartę z lewej. Dama kier z impetem wylądowała na stole, aż w powietrze wzbił się kurz. (O kurzu: czym jest, jak go zwalczać oraz o damach i damkach, z podziałem na warcaby i rowery.)

„Sto!” – prawie zaśpiewał lirycznym barytonem (rys historyczny o słynnej szkole bułgarskich bas-barytonów). Maryla zakwiliła z radości. Janek przyssał się do szklaneczki z whisky. Stefania zbladła. „Sto?…” – wyszeptała jadowicie. „Sto, baranie!?” (Już naprawdę króciutki przegląd baranich ras oraz savoir vivre baranich stad). „Przez tysiąc sześćset sześćdziesiąt sześć  stron nie zauważyłeś, że gramy w brydża?!”

Grymas wykrzywia twarz Bogdana.

„Kości zostałyby rzucone, gdyby były…” – chrypi trochę bez sensu.

Janek biegnie do kuchni po lód.

Maryla krzyczy: „A ja wolałabym w wafelku!”

Wpadają psy.

Kurtyna.

(O kurtynie Wyspiańskiego w Teatrze Słowackiego).

Koniec, koniec końców.

Ciąg dalszy być może nastąpi.Z tym opowiadaniem biedziłem się co niemiara. Właściwie piszę je od lat, ciągle nieprzekonany, że osiągnęło już odpowiednią długość. Przejrzałem sporo nowelistycznych wężowideł, zajrzałem do księgi rekordów guinnessa, niejednego guinnessa nawarzyłem i musiałem wypić. Koniec końców doszedłem do wniosku, że opowiadanie mieszczące się na tysiącu siedmiuset stronach znormalizowanych powinno w cuglach zdobyć tytuł najdłuższego. Całkiem niedawno, gdy swoim wyglądem zacząłem budzić przerażenie rodziny i otoczenia, dotarła do mnie okrutna prawda: ja się męczę, a i tak nikt tego nie przeczyta. Co zrobić? – głowiłem się, konstruując jednocześnie wątek poboczny o konflikcie hipopotamów nilowych z kosmitami.  Gdy byłem już blisko finału (raptem jakieś czterysta stron przed końcem), spłynęło na mnie olśnienie. Dokonam skompresowanego streszczenia, wzbogaconego kilkoma cytatami! Tym sposobem udowodnię też, że Dama kier bez trudu da się zaadaptować na niskobudżetowy, wysokoartystyczny, mainstremowy i offowy zarazem spektakl teatralny (operę?).

Dama kier

Akcja dzieje się w zamkniętym pomieszczeniu. Przy stole czwórka grających w karty, dwie pary małżeńskie. Stefania myśli: „Oby tylko Bogdan dobrze zawistował! Wisty nie są jego mocną stroną.” Uśmiecha się w duchu, czerwieniejąc z lekka (o jakieś siedemnaście procent).

Poznajemy historię burzliwego związku Stefanii i Bogdana. Prócz tego: rozważania „czy przewrócony pion staje się poziomem” i od razu „dlaczego poziomki rosną w pionie”, biografia chilijskiego malarza, który malował winem, „co lepsze, zakwas czy drożdże?”…

„Tak, to jedyne sensowne otwarcie” – myśli Bogdan na stronie 122. Nie wyciąga jednak karty. Jeszcze się waha. Ma czas.

Na kolejnych czterystu stronach poznajemy historię gier karcianych, gier hazardowych, gier w ogóle, dowiadujemy się o dramacie drwali uprawiających konwalie w Kornwalii i smutnych perspektywach płetwala błękitnego w czasach photoshopu.

„Ręka Bogdana poruszyła się. A może tylko im się zdawało?” (str. 667)

Najwyższa pora poznać partnerów Stefanii i Bogdana: Marylę i Janka, a także ich rodziny, do szóstego pokolenia wstecz. W tej części również kilka mininowelek kryminalnych i humorystyczny esej o wpływie Moniuszki na Rossiniego. Teorie gier liczbowych. Liczby pierwsze kontra abecadło. Na tropach „Armaty Sarmaty”, legendarnego poematu, którego istnienie nie jest do dziś udowodnione. I parę innych.

„Bogdan wykwintnie ujął kartę w dwa palce. Stefania zamrugała, a Maryla kopnęła Janka w kostkę. Zrobiło się nerwowo.” (str. 999)

Maryla błądzi wzrokiem po pokoju, co otwiera dwustustronicową rozprawkę o architekturze podolskiej wczoraj, dziś i jutro. Czy Le Corbusier pijał courvoisier? Wtręty o wędkarstwie słodkowodnym (parę haczyków odnośnie połowu lina). Skąd się wzięło przeciąganie liny, jak przeciągać strunę aby nie przegiąć pały. Co miał na myśli Rabelais pisząc o „napinaniu kuszy lędźwiami”. Noty biograficzne encyklopedystów. Encyklopedia przekleństw: mit czy żart?

„Dłoń Bogdana zamarła w powietrzu” (dodam, że wytrwa w tej pozycji około stu osiemdziesięciu stron, na których kreślę krzyżyki, rozprawiam się z legendą Billy Kida, próbuję zrozumieć fenomen Bollywoodu, luzuję wodze fantazji i łapię za uzdę kobyłę historii).

„I nagle, jak w puszczonym wolno i od końca filmie, karta wróciła do talii”.

Zanim dowiemy się jak zawistuje Bogdan, przeczytamy jeszcze o  

Kurtyna.