Napisz opowiadanie wymyślone przez siebie pod tyt. zdarzyło się w cmentarnej kaplicy..
Proszę o pomoc...


Odpowiedź :

Pewnego dnia poszedłem z babcia na cmentarz aby posprzatać grób dziadka.Gdy szedłem nalać wode do dzbanka zobaczyłem małego kotka który zaklinował sie w dżwiach do małej cmentarnej kaplicy.Poszedłem wiec go z tamtad uwolnic.Nagle zobaczyłem ze za dzwiami do kaplicy siedzi mała dziewczynka.Była ona smutna i płakała.Spytałem wiec co sie stało.Ona jednak nie odpowiedziała.Siedziała dalej i płakała .Zapytałem jeszcze raz tym razem jednak odpowiedziała.Była bardzo smutna z tego powodu ze niedawno odeszła jej mama a teraz wychowują jąm dziadki.Jest jej tam dobrze ale bardzo brakuje jej mamy .Powiedziałem ze mnie tez niedawno opuscił dziadek i mi tez jest bardzo smutno ale zycie toczy sie dalej i musimy to pzrzezyc i wytrzymać.Podniosło ja to bardzo na duchu i wreszcie przestał szlochać.Potem wyszliśmy z kaplicy,a ona pobiegła na gró swojej mamy a jak poszedłem pomagać babci która własnie zaświcała lampką na grobie i pogrążona była w modlitwie.
. zdarzyło się w cmentarnej kaplicy.

Był to miły wiosenny wieczorek.Spacerowałem po mojej ukochanej miejscowosci.Mijałem własnie kościół i postanowiłem,że zajrzę na groby moich przodkow.Tak,nie obawiałem się cimności,czy też duchów.Stwierdziłem raz kozie śmierć.nagle ujrzałem ,iż w kaplicy zaświeciło się światło.Wszedłem tam.Ujrzałem dużą świecę której wosk spływał po stoliku.Zgasiłem ją,nagle ona znów się zapaliła.przeżyłem szok,obok mnie ani jeden żywej osoby.Zgasiłem...znów to samo.Serce mi staneło,a me ciało stało jak słup soli.Dym unosił się ku sufitowi.Ja się ocknełem...Świeca świeciła cudnie.Nagle zpodziemi wybrzmiewała melodia.Me uszy ciągły ku niej.Me ciało i nogi wskazywało na jedno:idz tam!Tak...poszedłem.Klapa za mną się zamknęła ja zaczełem krzyczeć,szok!Ciemność ogarneła mie.Pomyślałem jak ja nie lubie nocy!Zapaliłem latarkę...Okazało się,że kapłan czytał tam księgi i zapomniał wyłączyc gramowfonu.Ale do tej pory nie potrafie wytłumaczyć zjawiska wywądzącej się z świecy..
Pewnego ciemnego wieczora kiedy zakonnik Piotr szedł do kaplicy nagle usłyszał jakieś pobrzękiwania zza krzaków.
Udał się tam, choć był bardzo wystraszony. Gdy tam doszedł nikogo tam nie było. Stwierdził, że coś musialo mu sie wydawac i prędko poszedł się pomodlić. modlił się bardziej gorliwie niż kiedykolwiek wcześniej. Prosił Boga aby sprawił żeby to mu się tylko wydawało.
Następnego wieczora miała miejsce taka sama sytuacja. Zakonnik coraz bardziej się bał. Gdy poszedł do Głowy zakonu ten powiedział, że musiało mu sie cos wydawac i zeby nie wymyslal bo przez to moze spedzic na zakon straszny grzech.No więc Piotr przestał sie martwic.
Po paru dniach Piotr zniknął, nie było go nigdzie poprostu rozpłynął sie w powietrzu. Głowa zakonu pomyślał o tym co mówił mu Piotr. Miał on poczucie że są to sprawy o których nie wolno byłlo mu myśleć ale z drugiej strony jesli to miloby pomoc odnalezc Piotra. Przez parę następnych miesięcy głowa całego zakonu (pisze tak bo zpomnialam jak sie nazywa) coraz bardziej oddalał się na sprawy o których nie było wolno mu myśleć. Po paru tygodniach głowe... zabrało pogotowie. Był to zawal.
Sw. Piotra nikt do tej pory nie znalazl nie wiadomo czy odzszedł on z zakonu czy "zjadło" go to coś o którym była mowa , a glowa umarł w szpitalu.

troche bez sensu ale inaczej nie umialam. :)))))