Temat 1. Czy należy obalać mity i legendy, czy je podtrzymywać? Rozważ problem i uzasadnij
swoje zdanie, odwołując się do fragmentu Jądra ciemności Josepha Conrada oraz innych tekstów kultury. Twoja praca powinna liczyć co najmniej 250 wyrazów.
Joseph Conrad
Jądro ciemności
Zbliżyła się, cała w czerni; jej blada głowa płynęła ku mnie w zmierzchu. Była w żałobie.
Więcej niż rok upłynął od jego śmierci1
2 , więcej niż rok od czasu, gdy przyszła o tym wiadomość;
zdawało się, że ta kobieta będzie go zawsze pamiętać i opłakiwać. [ …]
Wskazała mi krzesło. Usiedliśmy. Położyłem paczkę delikatnie na małym stoliku, a ona
nakryła ją dłonią... – Pan go znał dobrze – szepnęła po chwili żałobnego milczenia.
– Ludzie tam się prędko zbliżają – powiedziałem. – Znałem go o tyle, o ile człowiek może
poznać drugiego człowieka.
– I podziwiał go pan – powiedziała. – Niepodobna było go znać i nie podziwiać, prawda?
– Był to wybitny człowiek – powiedziałem niepewnie. I zniewolony jej nieruchomym, wymownym wzrokiem, który zdawał się śledzić dalsze słowa na moich ustach, dodałem: – Niepodobna go było...
– Nie kochać – dokończyła żarliwie; oniemiałem z przerażenia. […]
– ...Czy można było nie stać się jego przyjacielem, jeśli go się choć raz słyszało – mówiła
dalej. – Pociągał ludzi ku sobie tym, co w nich było najlepsze. – Patrzyła we mnie usilnie. – To
właściwość ludzi wielkich – mówiła […].
– Tak, wiem – odpowiedziałem, czując w sercu coś na kształt rozpaczy, pochyliłem jednak
głowę przed wiarą, która była w tej dziewczynie, przed jej wielkim i zbawczym złudzeniem,
błyszczącym nieziemskim blaskiem wśród ciemności, wśród tryumfującej ciemności, przed
którą nie byłbym mógł jej obronić – przed którą nie mogłem obronić nawet samego siebie. […]
Podniosła się: jej jasne włosy zdawały się chwytać wszystko pozostałe światło i lśnić złotem.
Wstałem także. – A z tego wszystkiego – ciągnęła żałośnie – ze wszystkiego, co zapowiadał,
całej wielkości, z jego wspaniałomyślnej duszy, szlachetnego serca nie zostało nic, prócz wspomnienia. Pan i ja...
– Będziemy go zawsze pamiętać – powiedziałem pospiesznie. […]
– I jego przykład – szepnęła do siebie. – Ludzie podziwiali go, dobroć jego jaśniała w każdym czynie. Jego przykład...
– To prawda – powiedziałem. – Został też jego przykład. Tak, jego przykład. Zapomniałem
o tym.
– Ale ja nie zapominam. Nie mogę – nie mogę uwierzyć – jeszcze nie mogę. Nie mogę uwierzyć, że nigdy go już nie zobaczę, że nikt go już nie zobaczy – nigdy, nigdy, nigdy.
Wyciągnęła ramiona jakby za cofającą się postacią, czarne ze splecionymi białymi dłońmi
na tle światła mierzchnącego w wąskich oknach. Nigdy go nie zobaczy. A ja widziałem go
wówczas wyraźnie. Będę widział to wymowne widmo, póki żyję, i ją będę widział także jako
tragiczny i bliski Cień, podobny w tym geście do innego Cienia, równie tragicznego, co pokryty bezsilnymi amuletami, wyciągał nagie, brunatne ramiona nad połyskliwą, piekielną rzeką,
rzeką ciemności. Odezwała się nagle bardzo cicho: – Umarł, jak żył.
– Jego śmierć – powiedziałem czując, że wzbiera we mnie głuchy gniew – była pod każdym
względem godna jego życia.
– A mnie przy nim nie było – szepnęła. Mój gniew ustąpił uczuciu niezmiernej litości.
– Wszystko, co tylko dało się zrobić... – mruknąłem.
– Ach, ale ja w niego wierzyłam więcej niż ktokolwiek na ziemi – więcej niż jego własna
matka, więcej niż... on sam. Potrzebował mnie! Mnie! Byłabym przechowała każde jego westchnienie, każde słowo, każdy znak, każde spojrzenie.
Poczułem jakby zimny ucisk na piersi. – Niech pani przestanie – powiedziałem stłumionym
głosem.
– Przepraszam pana. Ja... ja tak długo opłakiwałam go w milczeniu – w milczeniu... Pan
z nim był – do ostatka? Myślę o jego samotności. Nie miał przy sobie nikogo, kto by go rozumiał tak, jak ja go rozumiałam. Może nie było nikogo, kto by usłyszał...
– Byłem przy nim aż do ostatniej chwili – powiedziałem drżącym głosem. – Słyszałem jego
ostatnie słowa... – Zamilkłem, przerażony.
– Niech pan mi je powtórzy – szepnęła rozdzierająco. – Potrzebuję – potrzebuję – czegoś –
żeby – żeby – z tym żyć.
O mało co nie krzyknąłem: czy pani tych słów nie słyszy? Zmierzch powtarzał je naokoło
uporczywym szeptem, szeptem, który zdawał się wzbierać groźnie jak szmer zrywającego się
wiatru: „Zgroza! Zgroza!”
– Ostatnie jego słowa... abym miała z czym żyć – prosiła. – Czy pan nie rozumie, że ja go
kochałam – kochałam – kochałam!
Opanowałem się i powiedziałem powoli:
– Ostatni wyraz, jaki wymówił, to było – pani imię.
Usłyszałem lekkie westchnienie i naraz stanęło mi serce, zatrzymane przez straszliwy krzyk
uniesienia, krzyk niepojętego tryumfu i niewypowiedzianego bólu: – Wiedziałam – byłam
pewna!... – Wiedziała. Była pewna. Słyszałem, jak płakała z twarzą ukrytą w dłoniach. Miałem
wrażenie, że dom runie, nim zdołam uciec, że niebiosa zwalą mi się na głowę. Ale nic się nie
stało. Niebiosa nie zapadają się dla takiej drobnostki. Ciekawym, czyby się zapadły, gdybym
oddał Kurtzowi sprawiedliwość, na jaką zasłużył? […] Nie mogłem jej powiedzieć: byłoby się
zrobiło za ciemno – beznadziejnie ciemno...”